Witam w kolejnym odcinku. Opowiadamy tu sobie bajki, niby- bajki, a jak mawiał pewien wędrowny bajarz, „życie to nie je bajka, życie je bardzo ciężkie”, a fortuna, jak od dawna wiadomo … . Nawet w Bahati – tej szczęśliwej krainie, od czasu do czasu ktoś wpadał jednak w tarapaty. Dzisiaj opowiem o jednym takim przypadku.
Pan Drepek oprócz okazałego domostwa w stolicy Bahati, posiada domek usytuowany na niewielkiej działce, na wsi. Mówię Wam piękna okolica, cicho, spokojnie, cudowny krajobraz, słowem, „sielsko-anielsko”.
Nieopodal posiada gospodarstwo pewien kmieć . Ponieważ poza prowadzeniem gospodarstwa zajmował się usługami kowalskimi, drobnymi naprawami, itd., więc od dawna nikt nie określał go jego nazwiskiem, czy imieniem, tylko mówiono krótko ”Kowal”. Z czasem nikt już nie pamiętał jak się nazywał, a nawet jakby sobie przypomniał i zwrócił się do niego po nazwisku, to i tak inni nie wiedzieliby o kogo chodzi, a i on sam raczej nie byłby pewien że oto ktoś do niego się zwraca.
Owóż ów Kowal podkuwając konie, naprawiając wozy, kując z żelaza okucia do odrzwi, bramy, kraty ozdobne, a znał się na tym jak mało kto, marzył by kupić w końcu furę z prawdziwego zdarzenia, a do tego parę prawdziwych, rasowych perszeronów.
Od lat odkładał na tą inwestycję . Obok warsztatu wybudował nawet dla tych koni i wozu całkiem przyzwoitą stajnię z obszerną szopą. Liczył na dobry interes, bowiem wstępnie dogadał się z p. Drepkiem, że będzie na razie przewoził dla niego surowce i gotowe wyroby między warsztatami i głównym składem mieszczącym się nieopodal granicy królestwa Bahati z sąsiednią krainą Tofalandią. Później zaś być może nawet założą wspólnie spółkę transportową. Właśnie po żniwach planował się udać do królewskiego banku aby pożyczyć brakującą sumę i spełnić swoje marzenie.
Niestety zdarzyło się coś, co na jakiś czas zmusiło Kowala do odłożenia w czasie swoich planów. Jak to czasem niestety bywa, mimo namów Imć Drepka, rozmów z współpracownikami szlachetnego Busury, nie ubezpieczył swojej kuźni i domostwa, a to dlatego że do żniw czekał, a to dlatego że pracy huk w kuźni i głowy nie miał aby o tym pomyśleć, a to rodzina go nawiedziła, wczasy sobie u niego na bez mała tuzin dzionków zamówiwszy. Słowem, ciągle czasu nie było aby rzecz spokojnie do końca obgadać i stosowną umowę przysposobić. No i stało się. Pewnego dnia pogoda nagle się popsuła. Najpierw grad spadł, potem potężny wicher dach z kuźni i innych budynków zdmuchnął.
Cóż z tego, że zbiory zapowiadały się obfite, skoro grad swoje zrobił, a to co z trudem uratowano nawet złożyć gdzie nie było. Łońskiego roku i dwa roki jeszcze w tył Kowal i kuźnię rozbudował, i stodółkę sporą wyrychtował, i oborę dla trzody, spichlerz do niej dostawiwszy, że o nowej stajni i szopie nie wspomnę, które latoś postawił. Nawet nie cały jeden pacierz wichura wyła i … dachów na budynkach nie ma.
Nie było rady, aby rodzinie jako takie bytowanie zabezpieczyć i aby interes nie ucierpiał, Kowal oszczędności wieloletnie przeznaczone na inwestycje podjąć z banku królewskiego musiał. Dobrze że miłościwy król ze swego skarbca garść talarów wysupłał ale nie było to tyle co by chociaż na zakup materiałów starczyło. Do późnej jesieni zniszczone budynki naprawiał, głównie własnymi siłami, by taniej było. Toteż nie był w stanie wszystkich zamówień na swoje wyroby na czas zrealizować , a i takoż swoich klientów na czas obsłużyć, przez co do innych kowali po usługę odeszli. Do żniw paru robotników nająć musiał, dodatkowe koszty przez to poniósłszy, by przynajmniej resztę plonów na czas zebrać, zanim jesienne ulewy nastaną. Byłoby jeszcze gorzej gdyby nie Imć Drepek z swoimi czeladnikami i mieszkańcy okolicznych osad, którzy mniej ucierpiawszy, z pomocą mu pośpieszyli.
Jesienią z większością prac się uporawszy odwiedził Imć Drepka aby za pomoc podziękować i o pracę wcześniej umówioną zapytać. Pan Drepek przyjął go życzliwie, dalszą pomoc w miarę możliwości obiecał ale pracy już mu dać nie mógł.
Jak wiecie już dawno swój interes poza granice Bahati rozwinął i pilnie transportu potrzebował. Nie mógł na Kowala aż on na nogi po tych nieszczęściach stanie czekać, więc zmuszon był z niejakim Mizigo Alfonsem – woziwodą z stołecznego grodu się dogadać.
Strapił się Kowal dowiedziawszy się że kolejne straty w zarobku nieuniknione będą. Pan Drepek pocieszać go zaczął mówiąc doń że z Mizigo ma umowę jeno na rok jeden, na próbę, bo i on słyszał, że ów Mizigo nie słowny bywa i czasem miast interesu pilnować, woli w karczmie u Jankiela siwuchę pociągać. Przez ten rok wszak wiele wydarzyć się może. Kowal zaś zacnym człowiekiem jest, szanowanym, a tylko z takimi ludźmi interesy robić warto.
Tu kufel piwa przed Kowalem postawiwszy, do stołu go zaprosił. Wyjął inkaust z atramentem, pióro gęsie, liczydło i jął Kowalowi skutki jego niefrasobliwości obliczać. Wyszło, że samo dachów postawienie na budynkach, bez robocizny, ponad 2 i jeszcze pół tys. talarów bahateńskich kosztowało, a gdzie jeszcze inne roboty murarskie, zduńskie, malarskie? Toż to nawet więcej niż 800 talarów wynieść mogą. Do tego dodać trzeba straty w zarobku w kuźni , kary za brak dostawy zamówionych wyrobów– co najmniej kolejne 300 talarów, a może i 400. Robotnicy w polu, to nie mniej niż kolejne 90 talarów, naprawa wozów, niewiele bo własnym sumptem, ale i tu jakieś 20 talarów Kowal wydać musiał, że o stratach w polu nie wspomnę. Dodać też należy, że 1600 talarów odłożonych w banku już nie ma, za to dług w to miejsce w takiej samej wysokości się pojawił, a i drobną pożyczkę na termin długi w wys. 400 talarów u Imć Drepka tu doliczyć trzeba. Nie chciał gnębić dalej strapionego Kowala Pan Drepek i mówić ile przez rok u niego niejaki Mizigo zarobić może, więc pytanie mu zadał.
„Mości Kowalu” – rzekł, „gdyby ktoś namawiał Waści byś dobrowolny datek w każdym roku do kasy asekuracyjnej wpłacał, za to zaś gwarancję kasa ta Ci dawała, że jeśli takowe nieszczęście jak owe w lecie by Cię spotkało, to dostaniesz tyle talarów że szkody naprawisz i straty chociaż w sporej części pokryjesz, swoich oszczędności nie ruszając. Gotów żeś taki datek co roku wpłacać?”
Zamyślił się Kowal, w łepetynę drapać się zaczął, coś tam w myślach miarkować, w końcu rzekł.
„No a juści Dobrodzieju, jeno wiele taki datek uczyni?”
Imć Drepek na to: „ano obrachować by trzeba, a to akuratnie ludzie Jaśnie Oświeconego Pana Busury potrafią. Byli u Was sąsiedzie na wiosnę?”
„Ano byli.”
„Co orzekli?”
„Ano orzekli że z grubsza mierząc jakieś 160, może 170 talarów wyłożyć na rok by trzeba było.”
„Coście wtedy rzekli?”
„No że takiej gotowizny to ciężko by mi było lekką ręką wyłożyć. Matko Jedyna, wszak to mało wiele dwa koła do fury i dyszel za to bym nabył, a i na uprząż by jeszcze trochę zostało.”
„A teraz sąsiedzie, miarkując sobie straty swoje i długi jakie się na Was zwaliły, nadal twierdzicie że za wiele obrachowali?”
„A dyć dyszkurować nie ma co. Pogoda nam wielki dybik uczyniła.”
„Miarkuj Waść, że w interesach nie tylko rezolutnych ale przezornych partnerów ja potrzebuję. Acan rezolutny i poczciwy jesteś, ale przezorny…? Pomnij, że nie po to ja z Busurą umowę asekuracji mam, aby mi koszta zwrócili jak mi kilka par ciżemek ze składu w nocy ukradną, bo to zachodu szkoda i talarów też. Jeno jak co gorszego się przytrafi, co mi całkiem interes popsuje.
Mam ci ja kupca w Tofolandi, któren duże ilości moich ciżem skupuje. Dwa roki temu nazad miał ci on skład z suknami wszelakimi, które od kupców z Dalekiego Wschodu sprowadzał. W sąsiedztwie był inny skład ale z mazidłami i różnymi do upiększania niewiast środkami i on to podpalon został. Pożar na jego skład się przeniósł, więc i on majątek znaczny stracił. A że ubepieczon był , to i zacną sumę w ichnich dukatach dostał i teraz nowy skład z moimi ciżemkami otworzył, a fortuna mu póki co sprzyja.
A to Waści na koniec jeszcze rzeknę com w bibliotece Wielewiedzącego Busury w jednej z ksiąg przeczytał, a co pewien mądry człek, niejaki Og Mandino był napisał:”
„Musisz być przygotowany na ciemność, gdy wędrujesz w blasku słońca…
Nie wolno Ci zapominać, że zawsze jest później niż myślisz…”
Tak imaginacjami Imć Drepka i piwem łeb i brzucho napełniwszy, Kowal czapkę na uszy nacisnął i poszedł do domostwa swojego o sprawach tu obgadanych pomyśleć.
Tu przerywamy naszą opowieść, ciąg dalszy niewątpliwie kiedyś nastąpić powinien.
Nim jednak nastąpi, to ja ci Czcigodny Czytelniku miast morału z tej powiastki, inną myśl przytoczę, którą pewien dygnitarz z dalekiego kraju na zamku królewskim, podczas biesiady, w obecności JKM Nzuri XIV – ego wypowiedział. Prawił on o różnych kłopotach swego królestwa i o tym, że dopiero później jego rodacy zrozumieli że inaczej się rozporządzać w wielu sprawach powinni
„Mądry Polak po szkodzie.”
Nic to jednak, bo dalej wnioski po szkodzie nie zawsze właściwe wyciągali, aż ich znamienity poeta Jan Kochanowski z Czarnolasu taki oto wiersz, ku przestrodze im zgotował:
“Cieszy mię ten rym: „Polak mądry po szkodzie”;
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.”