Z cyklu „Bajki zasłyszane” proponuję Państwu bajkę „O słoniu i hinduskich ślepcach”. Pierwszy raz zetknąłem się z tą bajką kilkanaście lat temu, w czasie jakiegoś szkolenia dot. ubezpieczeń na życie. Niestety nie znam jej autora. Ta bajka miała być pewną ilustracją właściwego podejścia do zawodu pośrednika ubezpieczeniowego, ale o tym później.
Jak to w bajce, wszystko to działo się dawno temu, tym razem w pięknym azjatyckim kraju, w Indiach.
Trzech niewidomych przyjaciół zdecydowało się na wędrówkę do jednej ze świątyń buddyjskich aby podziękować za dotychczas otrzymane łaski i prosić o zdrowie, a zwłaszcza o przywrócenie daru widzenia. Wszyscy trzej bowiem w dzieciństwie stracili wzrok wskutek nieszczęśliwego wypadku.
Pewnego pięknego poranka wyruszyli w drogę. Dobrzy ludzie wspomagali ich, już to częstując posiłkiem, już to podając wodę, wskazując kierunek właściwy, takoż dając dobre rady i przestrogi. Przeszli już spory szmat drogi wiele doświadczając. Nie pomnę czy to działo się w piątym dniu tej pielgrzymki, czy w dwunastym. Mijali właśnie okolicznych wieśniaków wracających z targu i usłyszeli od nich przestrogę. Strzeżcie się, mówili. Tam nieopodal, za zakrętem, na drodze stoi słoń. Nie widać jego opiekuna, więc może to być dziki słoń! Lepiej będzie jak poczekacie aż odejdzie.
Słońce chyliło się ku zachodowi, a droga przed nimi długa, jak tu czekać? O słoniu słyszeli wiele razy ale nigdy nie doświadczyli spotkania z tym zwierzęciem. Każdy miał jego inne wyobrażenia. Sprzeczali się więc między sobą. Jeden mówił że jest ogromny, drugi że raczej mały, trzeci zaś zastanawiał się czy ma dwie nogi, czy cztery, może jeszcze rogi jak bawół którego widział zanim stracił wzrok, a może jeszcze coś… . Śpieszyli się, a i ciekawość w końcu wzięła górę nad obawami, więc ostrożnie podeszli do słonia.
Zwierze stało spokojnie po środku drogi, skubiąc liście i owoce z przydrożnych krzewów. Ponieważ byli ślepi, mogli jedynie dotykiem i węchem zbadać słonia. Pierwszy spróbował najmłodszy z nich i najodważniejszy zarazem. Podszedł do zwierzęcia i wyciągnął rękę. Trafił akurat na trąbę, bo słoń również ich zauważył i właśnie sprawdzał któż oni, może mają wobec niego niecne zamiary? Poznał jednak że nic złego mu nie grozi, więc nadal zajadał swoje ulubione przysmaki. Ostrożnie podszedł więc do słonia drugi ze ślepców. Natknął się na bok słonia, pomacał więc ten bok, pokręcił głową z wrażenia i zrobił miejsce trzeciemu niewidomemu. Ten zaś zdążył jeno dotknąć tylnej nogi słonia, bo właśnie słoń skończywszy posiłek powoli zaczął się oddalać…
Pełni emocji nasi niewidomi usiedli w cieniu rosnącego obok drogi drzewa i zaczęli dzielić się swoimi wrażeniami. Pierwszy z nich – ten który dotknął trąby, z przejęciem opowiadał swoim współtowarzyszom, że wg. niego słoń to zwierzę przypominające olbrzymiego węża. Zanim stracił wzrok, jako mały chłopiec widział takiego olbrzymiego węża jak podstępnie zakradł się do szopy, gdzie rodzice trzymali kurczaki. Jednego z nich udusił i gdy usiłował połknąć upolowanego przez siebie ptaka, chłopi go zabili. Od tej pory bardzo boi się węży. Nie, mówił przyjaciołom, jeśli ten słoń choć trochę przypomina węża, to trzeba go z daleka omijać. Po co komu takie towarzystwo? Jeszcze z tego wynikną jakieś kłopoty lub nieszczęścia.
Drugi z nich – ten co natknął się na bok słonia, stanowczo zaprzeczał; absolutnie nie da się słonia porównać z wężem, oponował. Słoń to jakby taka olbrzymia nieco wypukła, miękka i ciepła ściana, dowodził. Pamiętam z dzieciństwa, że w domu moje posłanie było pod taką ścianą. Za ścianą był duży piec, bo mój ojciec był piekarzem. Dom był stary, więc ta ściana była taka wypukła, chropawa ale i ciepła zarazem. Na wspomnienie tej ściany czuję to ciepło, zapach chleba i od razu czuję się dobrze, bezpiecznie – rzekł z lekka rozmarzonym głosem.
Obaj nie macie racji – rzekł na to trzeci z przyjaciół – ten który dotykał nogi słonia. Słoń kojarzy mi się z taką dużą, okrągłą kolumną podtrzymującą dach pałacu. Kiedyś mój ojciec zabrał mnie jako małego chłopca do ogrodu maharadży, gdzie pracował. W tym wielkim i przepięknym ogrodzie stał olbrzymi pałac, który miał dużo kolumn. Pierwszy raz widziałem coś takiego. Ojciec wyjaśnił mi że te kolumny nie tylko są ozdobą pałacu. Spełniają bardzo ważną rolę, bo na nich oparty jest wielki dach, a przestrzeń między nimi, osłonięta przed upalnym słońcem, tworzy duży taras po którym jaśnie oświecony maharadża może spacerować i podziwiać ogród. Od tego czasu kolumny kojarzą mi się z dostatkiem, spokojem, pięknem… . Chciałbym mieć taki duży dom, chociaż z dwiema kolumnami i … ogród. Czy to kiedykolwiek będzie możliwe?
Słońce już zaczęło powoli zbliżać się do horyzontu, więc wstali i ruszyli w dalszą drogę rozprawiając o tym co ich spotkało.
Post scriptum.
Ta bajka albo jak kto woli, opowiastka ma wiele morałów, odnoszących się zarówno do Szanownych Czytelników – obecnych i przyszłych klientów firm ubezpieczeniowych i nie tylko, oraz do nas pośredników, doradców.
Zacznę od siebie, od nas. Tu przychodzą mi na myśl słowa wieszcza: „Było cymbalistów wielu,
ale żaden z nich nie śmiał zagrać przy Jankielu.” Wystarczy zamienić słowo „cymbalista” na słowo „pośrednik”… . Nie chyba nie wystarczy, to bez sensu, nie wiem dlaczego upieram się przy tym cytacie.
Prawdą jest, że pośredników „jest wielu”, ale reszta raczej się nie zgadza. Przeciwnie, każdy gra jak może i ile się da, nie przejmując się tym że jakiś Jankiel go słucha… . Kto by się zresztą przejmował jakimiś Jankielami, którym się raczej wydaje że sporo umieją, a czasami rodowody mają nie do końca „słuszne”, poglądy zaś całkiem staroświeckie!
Inne czasy, co innego jest ważne. Jeśli większość gra dużo i głośno, to powoli ich granie staje się nową normą, kanonem, akceptowanym coraz bardziej powszechnie, a nie jakieś tam „Jankielowe granie”. W tym hałasie, granie jak Jankiel to dysonans, czyli coś co drażni, irytuje, czego się unika, także dlatego że się nie opłaca tak grać! Po co wyłapywać w tym graniu jakieś aluzje, skojarzenia, sugestie, morały, zagrożenia, po co zmuszać się do zastanawiania się nad sensem tego co się robi, czemu to służy, jak to się ma do wartości do których oficjalnie się przyznajemy, skoro wartości sprowadza się często do poziomu towaru lub narzędzia? Im głośniej, tym skuteczniej, a więc większa sprzedaż.
Na przykładzie tej bajki uczono nas kiedyś, czyli dawno, dawno temu, że zawód pośrednika ubezpieczeniowego po trosze przypomina profesję przewodnika. To my powinniśmy wiedzieć „czym jest słoń, do czego służy, jak dobrze go ułożyć, by mieć z niego korzyść, a nie kłopotliwy wydatek”. Trawestując stare powiedzenie można rzec: „Słoń jaki jest każdy widzi”. Niby oczywiste, ale jakże często, co podkreśla ta bajka, oczywiste nie jest. Nasze wyobrażenia o wielu sprawach, rzeczach przesiewamy przez sito własnych doświadczeń, wiedzy, opinii innych. Bywa że jak bohaterowie bajki, oceniamy całość, poznając tylko fragmenty. Naszą, pośredników rolą jest, a przynajmniej być powinno, by to poznawanie całości, będące wstępem do pojęcia decyzji, nie prowadziło poznającego na manowce. Co jednak z klientem, który niczego nie chce poznawać, chce tylko „szybko i tanio”, bo mu w tym jazgocie wmówiono, że to co mu się oferuje jest dobre , tanie i potrzebne, więc zastanawiać się nie ma sensu? No cóż, możliwości oddziaływania z naszej strony w takim przypadku są bardzo ograniczone i w większości przypadków chybione, więc tylko niektórzy z nas z uporem próbują to robić.
Gdyby założyć że słoń jest tu synonimem ubezpieczenia, to opowieść ta zachęca nas – klientów, do odrobiny refleksji. Czy podejmowane przez nas decyzje na podstawie tylko fragmentarycznej wiedzy o przedmiocie niosą za sobą jakieś ryzyko? Czy podejmowanie decyzji o tym, czy zakupić ubezpieczenie, czy nie i dalej, jakie ubezpieczenie, na podstawie jednej lub dwóch determinant, które dla nas z różnych powodów, są najistotniejsze, może w skrajnych przypadkach prowadzić do paradoksu, polegającego np. na tym, że zakup polisy staje się głównie kosztem, a nie inwestycją w bezpieczeństwo?
Zdarza się że ulegając sugestiom, opiniom innych nabieramy określonych wyobrażeń o ubezpieczeniach. „Dotykamy ich” i tak jak w tej bajce; w zależności od tego co dotkniemy, takie wyrabiamy sobie wyobrażenie o całości. Pierwszy niewidomy dotknął trąby słonia i skojarzył to doświadczenie z traumą z dzieciństwa. Efekt; nieufność, nawet lęk i dyrektywa: unikać, omijać. Gdyby jednak trąba kojarzyła mu się z czymś pozytywnym, tak jak bok i noga słonia jego przyjaciołom, to czy jego wyobrażenie i stosunek do słonia byłyby negatywne? Ta bajka jest także o tym, że nie zawsze jest sens wszystko opierać na schematach i stereotypach. Zachęcam więc Państwa do dystansowania się od nich. Można to robić samemu i w przypadku ubezpieczeń korzystać z całego dobrodziejstwa internetu, a więc wszelakich porównywarek, kalkulatorów, stron www, reklam, etc. Można też zdać się na profesjonalnych pośredników. Nie przesądzam która opcja jest lepsza. Obie niosą ze sobą pewne ryzyko. Tym z Państwa którzy zdecydują się skorzystać z naszych usług, życzę aby spotkali na swej drodze profesjonalistów, którzy swą profesję traktują po trosze „misyjnie”, czyli chcą być Państwa przewodnikiem i doradcą w świecie ubezpieczeń, potrafią to robić i ponad jazgot preferują raczej „Jankielowe granie”.